10.02.2017

"Pan Bóg pisze prosto po liniach krzywych" – a słowo niczym oręż obroniło się samo.










Do sięgnięcia po lekturę „Smutny to oręż co nie broni się słowem” dziwnie popycha dedykacja autorki:

„Dla taty,
który ma osiemdziesiąt osiem lat,
przeżył dwie wojny
i kiedyś, w dzieciństwie, przewrócił się
i połamał jedyną zabawkę,
jaką kiedykolwiek dostał na Gwiazdkę:
drewnianą dwukołówkę,
którą pamięta do dziś.”

Słowa te dziwnie rozczulają. Równocześnie stanowią trafną zapowiedź nastroju, jaki ma zapanować nad czytelnikiem podczas przewracania kolejnych kart.
„Smutny to oręż co nie broni się słowem”  to niewielkich rozmiarów książka, mówiąca o ważnych sprawach i wspaniałych ludziach. Drobna objętościowo powieść, niosąca w sobie ogrom emocji, to efekt pracy współczesnej mistrzyni krótkiej formy – Mariny Mayoral.Jej głównymi cechami, a zarazem zaletami są prostota, oszczędny język, lapidarny styl… Niby nowela, a w niej materiał, z którego można by ukuć całkiem pokaźną powieść.  Jej tytuł nawiązuje do tytułu wiersza Miguela Hernándeza, który to wiersz, otwiera tę niepozorną powieść. Treść została podzielona na trzy części – pierwsza obejmuje szczytowy okres hiszpańskiej wojny domowej, druga – jej schyłek, trzecia zaś – II wojnę światową. Krótki epilog domyka wszystkie wątki, spinając całość fabuły klamrą.  
Między pierwszą a ostatnia stronnicą mieści się kilkadziesiąt lat, dwie wojny (w tym jedna światowa) i wyścig zbrojeniowy, który znamy pod nazwą zimnej wojny, aż do upadku muru berlińskiego. Historia skondensowana jest wokół czteroosobowej hiszpańskiej rodziny.
W Hiszpanii trwa szczyt wojny domowej między republikanami i zwolennikami generała Franco. Rodzice dwunastoletniej Harminii i sześcioletniej Rosy, zaangażowani są w konflikt po stronie rebeliantów. Ojciec dziewczynek, Miguel, jest oficerem, a matka, Carmina, pielęgniarką opatrującą rannych. Miguel wraz z żoną nie chcąc, by dziewczynki wychowywane były przez popierającą stronę przeciwną rodzinę, wysyłają je do Związku Radzieckiego. Harmonia i Rosa już wcześniej znajdowały się w sierocińcu, tego faktu nigdy nie wybaczyła Carminie jej siostra, ciotka dziewczynek. Teraz zaś, podzielając los wielu hiszpańskich dzieci, miały przeczekać czas wojny domowej w przytułku w zupełnie innym miejscu Europy, gdzie miano troskliwie się nimi zająć. Ojciec, żegnając je na peronie zapewnia, że gdy tylko Republika zwycięży, znów się połączą i będą równie szczęśliwi, jak dawniej, a nawet jeszcze bardziej.

"A tata wyjął z plecaka książkę i rzekł:
- Poznacie tam na pewno wielu przyjaciół, ale i tak chciałbym wam to dać, bo przecież wiecie, że książka jest...
- Przyjacielem na całe życie! - wyrecytowały chórem dziewczynki.”


Historia nie jest jednak dla uciekinierów tak łaskawa, bowiem wojna domowa jest dopiero początkiem tułaczki członków rodziny. Wtedy tak naprawdę rozpoczyna się cała powieść. Kiedy dziewczynki trafiają do sierocińca w ZSRR, przeświadczone są o tym, że mają tam tylko przetrwać bezpiecznie wojnę. Jeszcze na pokładzie statku starsza z nich, Harmonia postanawia napisać list do rodziców i prosi o jego wysłanie nowych opiekunów:

„Patrzyła na zegar wiszący naprzeciwko, nad stołem pani, i widziała, jak wskazówki przesuwają się po tarczy i jak inne dzieci zawzięcie coś gryzmolą, nawet Rosa, która właśnie malowała na czerwono jakiegoś okrągłego, wielopalczastego stwora na dwóch łapach. (…) Pod spodem widniały jeszcze dwie inne kulki, dużo mniejsze, również na dwóch łapach – najpewniej kurczaki. Jeden z nich był zielony, drugi niebieski, a oba mocno przytulone do kury. (…) Zamierzała zaproponować siostrze, aby gdzieniegdzie dodała trochę żółtego, bo taki jest przecież prawdziwy kolor kur, ale przypomniała sobie, że ciocia Nieves mówiła na rodziców „czerwoni”, i pomyślała, że może Rosa również o tym pamięta i dlatego narysowała swoją kurę tak, a nie inaczej. Zagadnięta w tej sprawie Rosa oświadczyła:
- Ale kury przecież takie są.
A wtedy Harmonia powiedziała, że taka czerwona kwoka na pewno bardzo się rodzicom spodoba, szczególnie że te kurczaki przytulają się do niej tak mocno.”

Niestety bohaterki wrócą w rodzinne strony dopiero długie lata po wojnie. Tam też odnajdą list wysłany przed laty przez Harmonię. List podobnie jak dzieci zataczają więc koło. Wojny się kończą, bliscy odchodzą. Dzieci są ofiarami decyzji dorosłych. Mają jednak nadzieję i chęć do własnego, spokojnego życia. Do samorealizacji. Do miłości i przyjaźni.

Narracja biegnie dwutorowo: to poznajemy losy dzieci, próbujących odnaleźć się w nowym środowisku, zawierających nowe przyjaźnie, tęskniących i wciąż szukających swojego miejsca w świecie, to rodziców na froncie i tułaczkę powojenną. Zanim matka znów Carmina znów ujrzy dzieci, minie sporo czasu, a one same będą musiały podjąć kilka ważnych decyzji.

Dziewczynki na pozór różni wszystko. Harmonía jest skryta, poważna, melancholijna. Rosa jest ekstrawertyczką – śliczną, żywą dziewczynką, która zamiast słowami, woli opisywać świat tańcem. Poprzez ruch i gesty snuje opowieści, w tym tę najtrudniejszą – o swoim wygnaniu. Dziewczynki to nie jedyne dzieci, będące ofiarami wojny. Wśród nich znajduje się León – słabowity, nieuśmiechający się chłopiec, który już nie ma cienia nadziei na szczęście. To właśnie jemu siostry udzielają największego wsparcia. Na gruzach wojny rodzi się szczera przyjaźń. Mali bohaterowie wzruszają – pozbawieni dzieciństwa, nieudolnie uczą się dorosłości. Kochają, dbają o siebie, przeciwstawiają się losowi. Ich siła wzbudza podziw, a ich historia – tchnie nadzieją. 

To książka o okrucieństwie wojen. O tym, że wszyscy zaangażowani w konflikty mają poczucie, że stoją po dobrej stronie. A „wojna nie jest najlepszą metodą wyjaśniania światopoglądowych różnic między ludźmi” .

Nie tylko ze względu na niewielką objętość, ale i na walory stylistyczne, książkę połyka się błyskawicznie, w „smutnym” oczarowaniu. I choć postaci czasem jawią nam się jak przez mlecznobiałą mgłę, jakby nie były w pełni trójwymiarowe i rzeczywiste, w tym może właśnie tkwi jej urok. Przywiązujemy się zwłaszcza do bohaterów dziecięcych, pokazujących nam, że nawet w najcięższych sytuacjach można znaleźć jakieś dobre strony, a tęsknotę i poczucie wyobcowania można w pewnym stopniu przezwyciężyć.

Jeśli chodzi zaś o realizację marzeń, trzeba chociaż spróbować.


W książce Mayoral najistotniejsza staje się jej bezpardonowość w rozliczaniu się z historią własnej ojczyzny. Jednak to rozliczanie się jest takie... niehałaśliwe, dyskretne, a nade wszystko delikatne, jakby mające na uwadze tych, którzy już dawno dorośli.


K.